Przeczytałam wszystkie dotychczasowe strony tego wątku. I mam pytanie.
Czy nie może być tak, iż panie księgowe robią sobie spis z natury (ja im w tym czasie udostępniam bibliotekę, wspomagam w spisie - oczywiście w czasie moich 30 godzin), a ja robię to co mnie obowiązuje czyli skontrum. Przy czym zdaje sobie sprawę, że "wyniki" tych spisów będą inne.
U mnie chcą poznać faktyczną wartość księgozbioru (ostatnie 20 lat prowadzonej księgowości w szkole to jakaś masakra, bo była księgowa robiła jakieś nieznane mi machlojki), wszystko to rozumiem tylko dlaczego mam robić to za księgowe. Chcą prostować proszę bardzo tylko skąd pewności, że się nie pomylą przy spisywaniu tytułów czy cen na arkuszach ścisłego zarachowania.
Ja 1,5 roku temu (styczeń 2018) miałam spis z natury, księgi inwentarzowe zabrano mi łącznie na 14 miesięcy, a spis zakończył się (chyba) w kwietniu 2019 r. (!). Przy czym nie poinformowano mnie o jego wyniku. W tym czasie chciano na mnie wymusić wykonanie skontrum (dano mi księgi na 2 miesiące - oczywiście nie dałam rady sama zrobić - więc cały wysiłek poszedł w las) i wprowadzanie księgozbioru do MOL-a (wartość książek miałam dopisać sobie później, jak już dostanę księgi z powrotem).
Jak wyglądał ten spis z natury ktoś się zapyta? A przychodziły różne panie i spisywały, nie pytając się o nic. Przychodziły lub zostawały w bibliotece przed i po mojej pracy. Nie nanosiły od razu cen. Miało się to odbywać dopiero po podpisaniu przeze mnie arkuszy. Spisywanie cen zajęło im jak wspominałam prawie 14 miesięcy (bez 2 miesięcy na moje "skontrum"). Na koniec wszystkiego zostałam "czarną owcą bibliotek szkolnych" bo powiedziałam, że nic nie podpiszę; a ich wspaniała praca poszła by na marne.
Jednym słowem to był jakiś KOSMOS.
Dziś dowiedziałam się (październik 2019), że mam kolejny spis z natury (przyszła nowa dyrekcja) i jestem proszona do głównej księgowej miasta by "uzgodnić" zasady "inwentaryzacji" w bibliotece. Niestety księgowa powołuje się na przepisy o rachunkowości, i nie interesują ją: prawo oświatowe, ustawa o bibliotekach czy statut szkoły, ma być tak jak chce jak nie to kolejna notatka służbowa, że nie stosuje się do poleceń. Na dyrektorkę nie mam co liczyć młoda i dopiero się uczy, nie chce mieć problemów.
Jak tu wybrnąć z tej sytuacji, zachować twarz i nie ulec ?