piątek 16 cze 2017, 08:28
MEN zdecydował /rozesłane pisma mailem do szkół/, że w tym roku rodzice za zniszczone podręczniki płacą odpowiednią kwotę za dany podręcznik, na konta organów prowadzących szkoły, "nie wyższą niż cena zakupu", w tym za tzw. menowskie- ceny podane na stronach MEN.
Rodzice zadowoleni, w szkołach chaos.
U mnie, do wtorku nie było wiadomo na czyje konkretnie konto mają wpłacać, okazało się, że nie są to pieniądze szkoły, tylko OP. Rodzice mają wpłacać w sekretariacie, dostając pokwitowanie, a cała procedura wygląda tak:
- na żądanie sekretarki- moje zdanie wyrażone jasno i poparte argumentami, zostało kompletnie zignorowane- rodzice mają dostawać każdorazowo ode mnie "kartkę z pieczęcią i moim podpisem, z wyszczególnieniem: kto, za co, ile zł"
- z kartką ode mnie idą po KARTKĘ / pokwitowanie od sekretarki , z wypisaniem kto, co , za co, ile
- z pokwitowaniem do mnie, bym zaznaczyła na liście, kto, za co, ile zapłacił
Ogarniacie to??? Pani sekretarka "nie ma czasu i nie ma ZAMIARU ogarniać MOICH spraw" i jak widać, ma większe znaczenie /wręcz strategiczne - ironia/ ode mnie.
Sytuacja wygląda tak: w zgodzie z p. dyrektor ustalone terminy, przez kilku wychowawców zignorowane: dowolne literatura zwrot do 9 VI, podręczniki: 12-14 VI. Skumulowane zwroty podręczników we wtorek i środę- kilka tysięcy do rozliczenia, nadal codziennie wpływają dowolne poza podręcznikowe zbiory, w trakcie prób wypisywania tego wszystkiego- wchodzą pojedyncze osoby, które "nie były w szkole jak klasa przychodziła", wchodzą rodzice
- uczniowie z wychowawcami oddają "wszystko", czyli po 9 podręczników w klasie np. 4 i 5, z czego okazuje się że:
- niektórzy przynoszą 6/9, niekompletne-bez płyt /nie przyjmowane/
- inni 13/9
- jeszcze inni ... podręczniki "zastępcze" z księżyca, nie z naszej szkoły
- w zestawach oddawanych przez ucznia X są książki ucznia Y, Z a nawet nauczyciela przedmiotu
- są irytacje, awantury "ja oddałem! wczoraj"- ale "oddałem" kolegi Y już nieistotne, trzeba dotrzec do sedna numerem, wyjaśniać i zachować zdrowie.
Mimo pracy po 6 godzin non stop, od tygodnia ponad, roznoszenia wypisanych, mam zawalone ławki w lokalu stosami podręczników DO wypisania, stół i biurko "moje" podobnie- bieżącymi zwrotami literatury. Trzeba:
- wypisywać z kart uczniów te podręczniki, selekcjonować przedmiotami i klasami, odnosić na jakieś miejsce /dla części brak/
- wypisywać listę tych, którzy mają płacić "nazwisko, klasa, co, za co, ile" - pieczęć, podpis
- wypisywać listy aktualne do wychowawców o dłużnikach: literatury oraz podręczników, iść do każdego wych. z listami
Nie wiem, jak się wyrobić do środy, 21 czerwca, by w czwartek zostawić listy tych, co mają płacić, w "gabinecie najważniejszej osoby- sekretarki, tak zajętej, że "moimi" sprawami NIE BĘDZIE się zajmowała". Nie mam pojęcia, czemu pani sekretarka ma tak wielkie poważanie i siłę przebicia i może sobie pozwolić na takie zachowania.
Podręczniki NIE SĄ naszymi prywatnymi sprawami, są dla nas OLBRZYMIM DODATKOWYM obciążeniem. Księgowa na widok lokalu, w środę, zwątpiła... acz telefonicznie nie chciała zrozumieć nic z moich racji /bym wysyłała zwyczajnie rodziców do sekretariatu z informacją za co płacą i ile, zbędne dodatkowe czynności kumulujące biurokrację/, dałam sekretarce ceny, do zwyczajnej, ludzkiej weryfikacji w ramach "współpracy". Współpraca jednak polega wyłącznie na tym, że:
- ja mam być podnóżkiem sekretarki, księgowej
- podobnie jak i części dyrekcji, która ma w poważaniu moje obowiązki i oczekuje, że "mam obowiązek" wspierania nawet świetlicy w ich obowiązkach.
Powiem wam, jak dotrwam do emerytury, trzasnę za sobą drzwiami i zmienię numer telefonu. Z chwilą otrzymania dokumentów /za kilka lat/, nie odbiorę telefonu od żadnej z tych osób, oprócz kilku normalnych jeszcze /nie wiadomo jak długo/ w tym wszystkim koleżanek.
P. minister już dziś oglądać nie jestem w stanie, dobrze, że jest przycisk w pilocie- fonia.