Pracowałam kiedyś na pół etatu i miałam 3 x 5 godzin: poniedziałek, środa i piątek. To najlepsze rozwiązanie, zarówno dla bibliotekarza, jak i dla szkoły. Rozumiem, że obawiasz się codziennego przychodzenia na 3 godziny... ledwie się za coś zabierzesz, już musisz wychodzić; praktycznie nie uczestniczysz w życiu szkoły, tylko wypożyczasz.
Przy 15 godzinach miałam cały czas otwartą bibliotekę; nie da się inaczej. Po przejściu na etat, wprowadziłam za pełnym poparciem dyrekcji dzień wewnętrzny, którego i tak nikt nie przestrzegał, bo ciągle były jakieś sprawy, ciągłe pukanie, proszenie, że wyjątkowo potrzebuję... zastępstwa, baseny, wycieczki, zakupy (bynajmniej nie książek) oraz różne dziwne zlecenia od samej dyrekcji. Na przykład zamawianie tabliczek informacyjnych na ogrodzenie szkoły
Na niczym nie mogłam się skoncentrować, niczego dokończyć porządnie. Po pewnym czasie wpadłam na pomysł, że będę w czwartki pracować po południu do wieczora i się skończyło, odetchnęłam, zapewniając sobie choć jeden dzień spokoju