Redakcja "Biblioteki w Szkole" otrzymala list w sprawie felietonu Kazimierza Szymeczki z numeru 4/2009. Najpierew planowaliśmy jego opublikowanie w wersji drukowanej "BwSz", ostatecznie jednak zrezygnowaliśmy z tego zamiaru (ze względu na dużą objetość i w zasadzie nie dotyczącą bezpośrednio bibliotek treść). Żeby umożliwić autorce listu przedstawienie swojej opinii na szerszym forum, publikujemy ten materiał poniżej (za zgodą autorki).
Szanowna Redakcjo,
Jestem bibliotekarką w bibliotece szkolnej i stałą czytelniczką „Biblioteki w Szkole”. Bardzo cenię sobie materiały i artykuły zamieszczane na stronach tego czasopisma. Na każdy kolejny numer oczekuję z niecierpliwością i czytam z ogromnym zainteresowaniem.
Zamieszczane na łamach „Biblioteki w Szkole” materiały są niezwykle przydatne w mojej codziennej pracy. Jest to nieoceniona pomoc w rozwiązywaniu zawodowych problemów.
Poziom pisma oceniam bardzo wysoko. Trudno mi jednak zrozumieć po co w każdym numerze „Biblioteki w Szkole” publikowany jest w ramach cyklu „Szkoła Przetrwania” felieton Pana Kazimierza Szymeczko.
Czytam te felietony i za każdym razem mam ochotę (niepoprawnie – bo każde dziecko w już w szkole podstawowej wie, że jest to pytanie niepoprawnie sformułowane) zapytać: „Co autor miał na myśli?”
Felietony Pana Szymeczko bowiem nic nie wnoszą. Trudno jest zrozumieć o co temu Panu w nich chodzi. Podejrzewam, że zamiarem autora (i być może również redakcji) mogła być chęć wprowadzenia jakiegoś „luźniejszego” wątku, może nawet akcentu humorystycznego.
Czemu nie? Nie miałabym nic przeciwko temu, aby w branżowym czasopiśmie pośród poważnych, fachowych materiałów była i taka rubryka. Pod warunkiem jednak, że publikowane teksty miałyby sens i wartość. Tymczasem teksty Pana Szymeczko są niespójne i wbrew intencjom autora również mało dowcipne. Jeżeli coś jest w nich śmiesznego to raczej tylko sam autor, który swymi wynurzeniami na śmieszność się naraża, a wręcz sam wystawia.
Czytając felieton pt. „Kwietnie pletnie” z numeru 4/2009 „Biblioteki w Szkole” cały czas zachodziłam w głowę co mogło skłonić autora do tego typu refleksji.
Najwyraźniej nadchodząca wiosna obudziła w autorze jakieś zadawnione, a nie uleczone urazy. Kobieca intuicja, którą przywołuje Pan Szymeczko, podpowiada mi, że emocjonalne zaangażowanie jakie przebija z tych fragmentów tekstu, w których autor pisze o zapomnianych w szafach kochankach, o nieszczęśnikach wytrzepywanych przez balkon, świadczyć może o znajomości tych sytuacji z autopsji.
Jeśli Pan Kazimierz Szymeczko jest takim kochankiem jak pisarzem to wydaje się to nawet bardzo prawdopodobne.
Opierając się bowiem na doświadczeniach własnych pragnę poinformować i zapewnić Pana Szymeczko, że dobrego kochanka żadna kobieta nie zapomniałaby i nie pozostawiłaby na pastwę moli w szafie. Dobry kochanek nie musi żebrać o bułeczkę na drogę i dobre słowo.
Dobrego kochanka nie wytrzepuje się przez balkon wykrzykując za nim „ A wszystkie orgazmy udawałam”, bo przed dobrym kochankiem orgazmów udawać nie trzeba….
Przykro mi, że autor felietonu tylko takie doświadczenia ma na swoim koncie, ale uważam, że łamy „Biblioteki w Szkole”, to nie miejsce na wylewanie swoich żalów i frustracji z tej dziedziny życia.
Nie twierdzę, że to nie jest kwestia ważna, bo bilitekarz/karka też człowiek i potrzeby, również tego typu ma i zrozumienie dla nich też posiada. Jako bibliotekarka i czytelniczka jednak nie mam zrozumienia dla kiepskich pisarzy i kiepskich tekstów publikowanych w dobrym czasopiśmie.
Jedyne co można uznać za okoliczność łagodzącą w przypadku Pana Szymeczko to nadchodzącą wiosnę.
Galopada myśli, silne nacechowanie emocjonalne, niespójność tekstu, te wszystkie
„zakwitłe jabłonie”, „złote jabłka”, „książęta na białych kasztankach” oraz „tygrysy jedzące irysy” - to wszystko może być efekt działania pierwszych silniejszych promieni słonecznych na kiepskiego kochanka/pisarza nagle odkrytego w szafie i wypuszczonego na wolność.
Wszelka wolność, wszakże ma swoje granice. Wolność słowa też. Tą nieprzekraczalną granicą powinien być dobry smak i wyczucie.
Mając na uwadze stopień sfeminizowania środowiska bibliotekarskiego, dla dobra autora, zalecałabym więcej rozwagi oraz choć krztynę zdrowej autocenzury.
Osobnym postulatem jest wołanie o odrobinę sensu w tekstach.
Nie można nie zauważyć, że Pan Szymeczko jest człowiekiem oczytanym.
Teksty najeżone są cytatami z literatury i popularnych piosenek, co przypomina jednak bardziej zabawę w skojarzenia niż sensowny przekaz.
Skala zainteresowań autora felietonu rozpięta jest pomiędzy „Kubusiem Puchatkiem”, a „Kamasutrą”, ale niewiele z tego wynika. Nawet forma felietonu nie usprawiedliwia takiego „pomieszania z poplątaniem”. Nawet, a może zwłaszcza (?!) pisanie o „niczym” wymaga talentu.
Tytuł cyklu może sugerować, że jest to szkoła przetrwania, pytanie tylko dla kogo? Dla czytelników…? To raczej droga przez mękę i bezsens…
A może warto by było rozważyć kwestię podziękowania Panu Szymeczko za współpracę….
Jakość i prestiż pisma z pewnością by na tym nie ucierpiały.
Wierzę, że w środowisku bibliotekarskim znalazło by się wielu pisarzy, którzy mieliby o czym napisać i zrobiliby to z polotem.
Pozdrawiam wiosennie i świątecznie, życząc wielu inspirujących, pozytywnych doświadczeń i samych słonecznych dni.
(imię i nazwisko znane redakcji)