U nas wszystko się zmieniło od zeszłego roku, kiedy "wchłonęła" nas podstawówka (byliśmy/jeszcze jesteśmy gimnazjum). Wszystko co my (nie tylko biblioteka) jest be, tamci cacy, nawet jeżeli ewidentnie bzdurne rzeczy się dzieją . A najlepszą bibliotekarką (oczywiście z zastanej podstawówki) została ta, która:
1) Nie wpisuje do podręczników żadnych numerów inwentarzowych; 2) Czyli rozdaje "jak leci" klasom według liczby uczniów na 1 września (co potem przy sporym ruchu - przyjścia/odejścia - nie wiadomo). Wychowawca podpisuje i już; 3)Oczywiście nie jest w stanie w ciągu roku szkolnego zidentyfikować czyje co jest - nie jej sprawa, ona wydała; 4)Faktury opisuje nie na podstawie autentycznych dostaw, ale po prostu po rozdaniu wszystkiego, równiutko po kolei, więc dla księgowości też łatwiej; 5)Jej dewiza: "Co każą, to robię"; 6) No i chodzi na bezpłatne "opieki".
Raczej po tym roku szkolnym kończę swoją "karierę" i doskonale wiem, że nikt nie zechce mnie zatrzymywać. Po raz pierwszy od X lat nie dostałam nagrody, mimo harowania przy podręcznikach przez mnóstwo godzin poza pensum i organizowania wielu akcji czytelniczych. No bo jestem niepokorna i mam za złe brak kompetencji oraz bezmyślność.
No cóż - ta szkoła wpisała się w ogólny trend państwowy.
No to sobie pogadałam
.