Myslałam, że ogólnoszerzącasięgłupota to zjawisko dalekie mojej szkole. A jednak... W tym roku dostałam 5 dyżurów w ciągu tygodnia. Z dwoma się nie kłócę - uczę jeszcze innych przedmiotów i to jest słuszne, że między lekcjami mam ten dyżur. Ale reszty nie rozumiem, bo to oznacza, że jeden dzień w tygodniu biblioteka jest zamknięta. A dostałam zadanie napisania programu poprawy czytelnictwa, żeby było smieszniej! Dla mojego dyrektora te 5 przerw to znikomy procent przerw w ogóle. A włączać mnie trzeba przeciez w prace szkoły. Prowadzę Samorząd, gazetkę szkoną, ewaluacje wewn., zakładam katalog elektroniczny itd. Widac nie dośc jestem jeszcze włączona. trzeba mi pracę całkowicie zdezorganizować. Mam ochote sie już całkowicie wyłaczyć, a nie właczac do czegokolwiek. I chyba też zacznę wszystko sobie liczyć - zastepstwa, dyżury itp. żeby dać w sprawozdaniu argumenty, dlaczego niektórych rzeczy nie mam czasu zrealizowac. Dlaczego zamiast 2 tys. pozycji wpisałam do elektronicznego katalogu może 500. Paranoja i żyć sie nie chce, a co dopiero pracować! Mój dyrektor jednak nie słucha racjonalnych argumentów, bo ma swoją wizję i koniec.
Pozdrawiam wszystkich tych, którzy - jak ja - walczą z wiatrakami.